Lotnisko jak zwykle było pełne zabieganych ludzi. Z trudem przecisnęłam się przez ogromne tłumy ciągnąc za sobą ciężką, wypchaną po brzegi walizkę i starając się nie stracić z pola widzenia taty. Oboje szukaliśmy wzrokiem Ramallo, który zobowiązał się przyjechać po nas i zawieść do domu. Nie zjawił się jednak na umówionym miejscu i nie odbierał telefonu, toteż zmuszeni byliśmy tułać się po obszernym lotnisku.